Monty Roberts, lat 70, urodził się w Kalifornii w Salinas i praktycznie od dziecka wychowywał się wśród koni. Odszedł od brutalnych metod treningu koni stosowanego przez ojca po tym jak odkrył język gestów jakim komunikują się między sobą dzikie mustangi. Nazwał go „Equus” i stał się on fundamentem jego opartej na braku przemocy metody treningowej Join – Up.
Wielokrotny mistrz świata kilku dyscyplin jeździeckich, trener setek czempionów, autor m.in. bestsellera „Człowiek, który słucha koni.” , okrąża świat ze swoim przesłaniem pozostawienia go lepszym dla koni i ludzi. W treningu z końmi skupia się na pozyskaniu ich zaufania i przywództwa, wyklucza używanie bata i przemocy, stosuje własny opatentowany kantar oraz 2 lonże. Uważany jest za jednego z ojców jeździectwa naturalnego. Żona Pat tworzy artystyczne odlewy koni i pomaga prowadzić ośrodek „Flag is Up”. W Pomonie na największym stoisku z uśmiechem rozdaje autografy znajdując chwilę dla każdego kto o coś spyta. Na główną arenę na każdy jego pokaz poświęcony innej problematyce ściągają tłumy
PDM: Miło Cię spotkać na targach Equine Affair w Pomonie.
MR: Pomona jest blisko mojego rancza, tylko 3 godziny jazdy. Pozwala mi to na przywiezienie moich koni na pokazy. Ten fakt daje mi szansę na wystąpienie w 13 pokazach w ciągu 4 dni targów pokazując praktycznie każdy rodzaj konia, i oczywiście to, o czym ludzie tu najwięcej dyskutują, tj najnowsze metody treningu i możliwość leczenia narowów i problemów jakie mogą u koni napotkać. Na przykład problem wynikły z lonżowania koni na pojedynczej linie. Dzisiaj będę jeździł na quoterze San Peppenic w pokazie cuttingu.. Niestety, nie mogę ze względu na kłopot z transportem koni tego robić na innych targach na świecie. Ale tutaj bawię się świetnie.
PDM: Twój wczorajszy pokaz był niesamowity – koń z koszmarnym nawykiem krzyżowania nóg w galopie przestał to robić praktycznie w piątej minucie treningu..
MR: Rzeczywiście, ten pokaz został przyjęty bardzo entuzjastycznie bo w koniu zaszła dramatyczna zmiana. Zaskakująco szybka – nawet jak dla mnie.
PDM: Czy przyczyną problemów tego konia było rzeczywiście lonżowanie na pojedynczej lonży – przecież postępujemy tak od lat ?
MR: Od wieków ludzie uważają, że to właściwy trening.. I pomimo, iż wiedzą co na ten temat myślę, nadal potrafią do mnie podejść mówiąc: „Wiesz Monty, udaje mi się go lonżować, ale nie jestem w stanie go osiodłać”. Więc pytam: a jak go lonżujesz ? Na pojedynczej lonży ? I słyszę „Oczywiście, że tak”. No to więcej tego nie rób. „O ? Naprawdę?” – Naprawdę. Nigdy nie powinniśmy tego robić. Uznaję to za drugą najgorszą na świecie rzecz w jeździectwie. To naprawdę niszczy konie. Jednak jeździectwo zaakceptowało takie lonżowanie prawdopodobnie w XVI/XVII wieku, tak więc faktycznie trwa to już setki lat.. Ten koń, z którym pracowałem na pokazie, strasznie cierpiał z powodu nawyku krzyżowania w galopie. Trochę to teraz potrwa zanim całkowicie wyleczy się ze skłonności do kontrgalopu i związanych z tym dolegliwości. Czasem wystarczy tylko miesiąc lonżowania młodego konia czy źrebaka na pojedynczej linie, by wynikłe stąd złe nawyki zadomowiły się u niego na stałe.
PDM: Wracając do samych targów w Pomonie – odwiedzający je mogą uważać się za szczęściarzy, dajesz tu kilkanaście pokazów..
MR: Dokładnie 3 pokazy dziennie przez 4 dni i dodatkowo 1 pokaz dla dzieci: to razem 13.
PDM: No tak, a w Europie czekamy niecierpliwie na choćby 1 pokaz w roku. Jakie są Twoje aktualne plany europejskie ?
MR: W tym roku zamierzam być prawie wszędzie w Europie. I tak będę w Niemczech, ale nie na pokazach dla szerokiej publiczności tylko w ramach pracy z prywatnymi końmi, będę ponownie w Wielkiej Brytanii, we Włoszech , Czechach, po raz pierwszy w Holandii, Norwegii, Szwecji, Danii no i może w Polsce, którą miło wspominam z ubiegłego roku. Jak widzisz, 2005 to mój naprawdę europejski rok.
PDM: To wspaniale. Wszystko co robisz ty czy inni „naturalni” w USA jest coraz bardziej poszukiwane w Europie. Co sądzisz na temat tej wielkiej przemiany w świecie jeździectwa ?
MR: Myślę, że jest to rodzaj rewolucji. A z pewnością jest to pewna zmiana myślenia. Sądzę, że od czasów gdy ludzie zaczynali pracę z końmi, około 8 tysięcy lat temu, tak jak sięgają pierwsze próby udomowienia koni, ludzie uważali, że za pomocą siły mogą kontrolować wszystko. Myślę, że w tych czasach z użyciem siły kontrolowaliśmy także kobiety. Mężczyźni mieli wtedy po wiele kobiet i musiały robić to co im kazano. To samo dotyczyło dzieci – były traktowane w ten sam sposób. Więc co tu mówić o otaczających nas zwierzętach – musiały wykonywać to, czego od nich oczekiwano, albo były ranione czy zabijane. Odpowiedzią człowieka było – jesteśmy przecież drapieżnikami i nasze podstawowe zachowania pozostają zachowaniami drapieżców.
Ale ja odkryłem, we wczesnych latach 40 ubiegłego wieku, że konie są skłonne zostać naszymi partnerami i nie musimy ich do niczego przymuszać siłą. To zwierzęta uciekające. One i tak się nas boją, więc nie ma potrzeby okazywania im naszej siły. W zamian powinniśmy im zaoferować współpracę i wskazać, czego od nich oczekujemy, co mają dla nas zrobić, i nagradzać za wykonanie tego. Wtedy one same starają się jak najlepiej i wszystko wychodzi im coraz lepiej. I jest to z pewnością dużo lepszy związek z koniem, niż ten oparty na strachu. To samo możemy powiedzieć w stosunku do naszych dzieci. Nie chcemy przecież, aby powtarzały tylko „tak, tak” pozostając ciągle w strachu przed nami, że coś im nie wyjdzie. To nie są dobre relacje. Zresztą to samo dotyczy relacji żona – mąż. Kobiety stają się coraz silniejsze więc lepiej uważajmy. .
PDM: Wróćmy teraz do Polski. Na wczorajszym pokazie wystąpiła Kasia Tomaszewicz – Twoja instruktorka z Polski.
MR: Kasia jest wyjątkową młodą osobą, która bardzo ciężko pracowała by zdobyć swoje kwalifikacje i od około pięciu lat pracuje wykorzystując moje metody.
PDM: Twój ostatni pokaz w Polsce oczarował setki ludzi a twoja książka „Ode mnie dla was” spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem. Wszyscy o Tobie mówią.
MR: Bardzo chciałbym przyjechać znowu do Polski. Jednym z powodów jest duże zainteresowanie jakim cieszą się konie w Polsce. Polacy nie chcą pozostać w tyle za resztą świata jeździeckiego. Przez stulecia, przecież, Polska miała swój wkład w rozwój jeździectwa. Jednym z najlepszych koni, które trenowałem i dosiadałem była niewielka klacz o nazwie Ranteza. Był to polski Arab, który pokonał konie wszystkich ras i stał się narodowym czempionem w Stanach. Jest to nie lada osiągnięcie dla konia którejkolwiek z ras, a dla małego Araba to niebywały wyczyn. Ona była megagwiazdą. Wtedy właśnie polskie Araby zwróciły moją uwagę. Bardzo różnią się od Arabów egipskich czy rosyjskich. Polska jest jedynym krajem, w którym za cel postawiono sobie wszechstronne użytkowanie Arabów. Musiały one uczestniczyć w wyścigach, pokazach, dobrze się prezentować. Jeśli się nie sprawdzały nie dopuszczano ich do rozrodu, lub ich potomstwo nie otrzymywało wpisu do księgi stadnej. W Egipcie natomiast najbardziej liczył się wygląd Arabów – miały zachwycać urodą swoich małych głów i rozdętych nozdrzy, ale nie stawiano im wielkich wymagań co do osiągnięć, tak jak Arabom w Polsce. Ja natomiast zaliczam się do tych, dla których wyniki koni są istotne. Bez wątpienia Polska była i jest jednym z krajów, który przysłużył się swoim jeździectwem historii świata. Nie mogę więc doczekać się chwili kiedy przyjadę do Polski ze swoim pokazem, żeby spotkać nowych ludzi i kontynuować rozprzestrzenianie moich metod w tej części świata. Pamiętam też jak w zeszłym roku w czasie mojego pobytu w Polsce odwiedziłem poprawczak dla chłopców położony w okolicy Warszawy, w którym trzymają konie i mają specjalny program związany z końmi. Spotkanie z tymi chłopcami i niesamowitą kobietą, która tam pracuje sprawiło mi wiele radości. Uwielbiam dzieci i kocham ludzi, a żeby pomóc koniom trzeba najpierw pomóc ludziom. Te dzieciaki szukają sposobu na swoje życie, chcą coś z nim zrobić. W więzieniu jedynie pielęgnowaliby w sobie negatywną postawę, a konie dają im szansę na zmianę ich życia i być może na wyzbycie się przemocy. Bardzo chciałbym ich znowu odwiedzić i zaprosić niektórych z nich oraz panią, która prowadzi ten poprawczak, na mój pokaz, żebyśmy mogli się lepiej poznać. Chciałbym zrobić co w mojej mocy żeby pomóc tym młodzieńcom znaleźć pracę w branży jeździeckiej, z dala od więzienia, i wyprostować ich życie. To daje sporo satysfakcji.
PDM- Jakie konie lubisz najbardziej ?
MR – Jak się pewnie domyślasz, moje preferencje nie są związane z poszczególnymi rasami. Najwięcej, co zawsze podkreślam, nauczyłem się od dzikich mustangów. W Ameryce wyhodowaliśmy kiedyś wspaniałego niewielkiego konia o imieniu Seabiscuit. Był to koń, co do którego nikt początkowo nie myślał, że jest cokolwiek wart. Był zbyt mały, miał krzywe nogi, twierdzono, że nie myśli i w ogóle było z nim „coś nie tak”. W źrebięcych czasach był przez ludzi brutalnie wykorzystywany. Jako 2-latek startował w wyścigach 36 razy ! To było szaleństwo – nadużycie samo w sobie ! Nie mam pojęcia jak mu się udało pozostać zdrowym i nie załamać. Jakby był stworzony z czegoś bardzo mocnego. Większość jego siły pochodziła jednak z jego wnętrza, była w nim samym, i praktycznie czekał, aby ludzie to zrozumieli. Więc kiedy w końcu do niego przyszli mówiąc – „ok., pojedziemy i nie będziemy używać żadnego bata, i nie będziemy cię zmuszać tylko pozwolimy ci zwyciężyć, i za to ci podziękujemy”, to nastąpił przełom. Seabiscuit zaczął wygrywać wszystko, co było do wygrania. To świadczy o tym, że koń może być twoim partnerem i że może dać z siebie jak najwięcej, jeśli nie stosuje się wobec niego żadnej przemocy.
PDM: Czyli serce czy też tzw.”duch” jest ważniejsze od przygotowania sportowego ?
MR: O tak. Możemy mówić o dobrym, atletycznym pokroju. To jest bardzo ważne. Możemy mówić o prawidłowych nogach – i to jest bardzo ważne. Obie te rzeczy są bardzo ważne. Ale dopóki nie ma tego serca, tego ducha, chęci zwycięstwa, twój koń może posiadać najlepsze na świecie warunki fizyczne, a będziesz wygrywać co najwyżej w klasach, w których ocenia się jedynie wygląd. Bo jeśli koń nie ma w swoim wnętrzu tej chęci spróbowania i nie ma serca do sportowej rywalizacji, to niczego nie wygracie. Tak więc najbardziej kocham konie, które mają wielkie serce.
PDM: Mówiliśmy o szybko rosnącej popularności naturalnego jeździectwa czyli wykorzystywaniu naturalnych instynktów konia do budowania poprawnych relacji koń – człowiek. Czy sądzisz zatem , że tu w Pomonie, sprzedaż batów i palcatów zmalała w stosunku do lat poprzednich ?
MR: Jest dla mnie zadziwiającym, że nadal widać tylu ludzi chodzących z „antenami”, jak je nazywam. Pytam ich : co zamierzasz z tym batem robić ? A potem dodaję: użyj go lepiej na swego chłopaka, nie na konia ! I to najczęściej wszystkich rozbawia.
W 1993 roku pojechałem pierwszy raz na Equitanę do Essen w Niemczech. Zobaczyłem tam tak wiele batów, że trudno mi było uwierzyć własnym oczom. Więc przeprowadziłem małe rozpoznanie. Napisałem do wszystkich stoisk sprzedających sprzęt koński i okazało się, że 1 na 3 osoby zakupiła u nich bat ! Było to dla mnie olbrzymie zaskoczenie. Tutaj w Pomonie, mógłbym też przeprowadzić takie badania, ale sądzę, że obecnie ta „zakupowa” relacja wynosi mniej więcej 1:20. A przecież minęła tylko dekada. Z całą pewnością ta sprzedaż maleje. Gdybyś obejrzała film z wyścigów w USA sprzed 10 lat i aktualnych, to dostrzegłabyś, że obecnie używa się tam bata na poziomie ca 30% w stosunku do tego co było kiedyś. Tak więc i tu zmiana następuje. Zmienia się podejście na całym świecie. W ubiegłym roku udało mi się uzyskać wprowadzenie w Australii zakazu używania przy maszynach startowych bata do popędzania bydła Wcześniej używali tego „black snake”, jak go nazywają. Trrrach ! To było okropne – zwykle ranili nim konie, które potem biegły z krwią na nogach. Teraz jest to już zabronione. To były średniowieczne metody, które winny były być zarzucone już dawno temu. Ludzie jednak potrzebują czasu, by zaakceptować pewne zmiany i przyzwyczaić się do nich. A przecież przez te wszystkie lata w Australii mieli więcej problemów niż gdziekolwiek na świecie przy wprowadzaniu koni do stanowisk startowych. Używali tego bata by wprowadzić jednego konia, a ten okropny dźwięk denerwował wszystkie pozostałe. Całe szczęście, że świat się zmienia.
PDM: Jak mówiłeś, świat się kurczy.. Powiedz nam jeszcze kilka słów o Shy Boy’u. Podobno ma dzisiaj wystąpić w pokazie dresażu ?
MR: Owszem. Shy Boy właśnie przyjechał na teren targów. Na Flag Is Up Farm przebywa studentka Katja Elk z Niemiec, i ona dzisiaj pokaże Shy Boy’a w ujeżdżeniu przed najprawdopodobniej kilkutysięczną widownią. Mały gniady mustang pod siodłem ujeżdżeniowym ! Wydaje się, że to szaleństwo, ale całkiem nieźle sobie radzi, no i wygląda też. Wiesz, on jest bardzo chętny do współpracy, bez względu na to o jaką pracę chodzi – czy to będzie wycinanie lub inna praca z bydłem, czy też dresaż. Wszystko stara się wykonać najlepiej jak umie. Jest niesamowity. Mówiłem Katji, żeby sama też się ubrała stosownie do wymogów ujeżdżeniowych – cylinder, frak itd. ale nie chciała tego zrobić twierdząc, że takie ubrania nie przystoją mustangowi.
PDM: Słyszeliśmy też, że Shy Boy jest bossem na Flag Is Up Farms.
MR: O tak, Shy Boy wierzy, że Flag Is Up należy do niego, a wszystkie inne konie tam przebywają dla jego towarzystwa, no i że sam stanowi centrum zainteresowania, bo przecież każdy kto odwiedza farmę, najpierw idzie zobaczyć właśnie jego.
PDM: Dziękujemy za rozmowę i do zobaczenia w Polsce !
MR: Pozdrówcie moich fanów w Polsce i tych chłopaków z poprawczaka , który odwiedziłem.
Dla KiR Agencja PDM 04.02.2005
Wywiad przeprowadziła Aldona Kozłowska