Moja przygoda z Silversand zaczęła się półtora roku temu, gdy pan Wojtek Mickunas pożyczył mi Program Silversand – Basic i film z Philipem Nye, na którym pracuje on z klaczą Magic. Gdy dostałam tę górę kaset, nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, jak ciekawe jest to, czego właśnie zaczynam się uczyć, jak mnie to wciągnie i jaką odegra w moim życiu rolę. To, co zobaczyłam na kasetach zadecydowało o tym, że gdy tylko dostałam od Agencji PDM informację o kolejnym organizowanym w Polsce kursie Silversand, wiedziałam już, że wezmę w nim udział. Choć już wcześniej interesowałam się metodami naturalnymi, dopiero w trakcie kursu poczułam, że znalazłam to, czego tak długo szukałam. Postanowiłam, że muszę się tego nauczyć, muszę to wszystko lepiej zrozumieć. Miałam ogromne szczęście, zostałam zaproszona do Szkoły Silversand!
Wyjechałam do Australii na początku stycznia, kiedy w Silversand rozpoczynał się właśnie Program Zajeżdżania Młodych Koni. Wzięli w nim udział prawie wszyscy instruktorzy Silversand, którzy przyjechali na tę okazję z całej Europy. Każdy z nas dostał pod opiekę kilka młodych koni z grupy, która przyjechała na farmę i przez dwa miesiące pracowaliśmy z nimi pod okiem Steva. Obserwowanie zgromadzonych w jednym miejscu wszystkich instruktorów było bardzo ciekawym doświadczeniem. Widać było, jak różni są instruktorzy szkół naturalnych, nawet w obrębie jednego systemu. Konie przenikają każdy aspekt życia w Silversand. Do dyspozycji wszystkich gości i studentów jest tzw. Emu Shed – dom, wypełniony filmami, książkami i pismami o tematyce jeździeckiej. Przy wspólnych posiłkach omawia się doświadczenia wyniesione z pracy z końmi, wieczorami czyta książki i czasopisma jeździeckie, lub ogląda filmy oczywiście… o koniach. Czy kiedykolwiek można się tam nudzić? Nigdy!
Steve i Irena są przemiłymi ludźmi. To oni tworzą duszę Silversand. Dużo żartują i potrafią się śmiać. Na co dzień jednak ciężko pracują. Potrafią cieszyć się tym, co mają i tym, że mogą robić w życiu to, co kochają. Steve potrafi nie tylko świetnie uczyć, ale i opowiadać. Wszyscy uwielbialiśmy spędzone wspólne z nim i Ireną wieczory, gdy przywoływał z przeszłości różne historie ze swojego życia z końmi. Ta zabawna, przyjazna atmosfera jest jednak tłem do poważniejszych refleksji. „Co nowego dziś zrozumiałaś?”każdego dnia pytał mnie Steve. W Silversand nauka trwa cały dzień. Przy ujeżdżalni zawsze zgromadzona jest grupa osób, które skończyły już pracę ze swoimi końmi przyglądająca się tym, którzy jeszcze jeżdżą. Każdy obserwowany koń i jeździec wnoszą do doświadczenia innych coś nowego. Wszyscy domagają się krytyki, ponieważ naprawdę chcą się nauczyć, chcą dobrze zrozumieć. Zgromadzona wokół placu publiczność daje każdemu z obserwowanych jeźdźców nie tylko krytyczne rady, ale i wsparcie – chwali i wyraża entuzjazm, gdy komuś coś się wreszcie uda. Taka atmosfera sprawia, że wszyscy mają odwagę próbować, popełniać błędy. „Wszyscy jesteśmy tam, gdzie jesteśmy w naszej podróży z końmi. Nie da się tego przyspieszyć” często powtarza Steve. „Najważniejsze to, by chcieć się uczyć”.
Jak opisać w jednym artykule doświadczenia czterech miesięcy? Chyba przede wszystkim nauczyłam się pokory. Po raz kolejny zrozumiałam, jak wiele musze się jeszcze nauczyć, ile jest jeszcze przede mną. Na świecie jest tyle osób robiących wspaniałe rzeczy z końmi, od których warto się uczyć. To, co najbardziej podoba mi się w Stevie, to fakt, ze jego system nauczania to proces, to żywa, wciąż ewoluująca wiedza, tak jak zmienia się sam Steve. Mimo posiadania ogromnych umiejętności, Steve nie przestaje szukać. Bardzo dużo czyta, jest wielu jeźdźców, zarówno tych zaliczanych do nurtu naturalnego, jak i tradycyjnego, których podziwia i od których wciąż się uczy. Nie wstydzi się przyznać do błędów przeszłości i do tych popełnianych dziś. W okresie Świąt Wielkanocnych pojechaliśmy razem na kurs z Philem Rodeyem znanym australijskim trenerem. Gdy wracaliśmy po kursie do Silversand i omawialiśmy jedną z technik, której uczył Phil, Steve powiedział do mnie „Widzisz, Phil tłumaczył, jak można to robić jeszcze inaczej. I myślę, że jego sposób jest lepszy.”
Pobyt w Silversand pomógł mi zrozumieć, jak blisko siebie są metody naturalne i dobre tradycyjne jeździectwo i jak oba te nurty potrzebują się nawzajem. Co zabawne, wielu jeźdźców, nazywanych przez innych „naturalnymi”, nigdy nie używa tego określenia. Dla nich bowiem „naturalny” jest wolny koń – bez siodła i człowieka na grzbiecie, oni tylko starają się pracować z końmi postępując wobec nich bardziej fair, w sposób pozwalający im lepiej zrozumieć wymagania ludzi, zupełnie dla nich przecież obce. Ray Hunt, który uważany jest za jednego z największych żyjących dziś jeźdźców naturalnych, przekornie używa określenia naturalny w odniesieniu do ludzi „Niektórzy uczą naturalnego jeździectwa, a ja uczę nienaturalnego jeździectwa mając nadzieję, że pewnego dnia stanie się dla nas naturalne!” Bo przeważnie nie jest dla człowieka czymś naturalnym i łatwym, by z opanowaniem reagować na problemy, jakie zwykle pojawiają się w pracy z końmi. Nawet spokojne, uważane za zrównoważone osoby, zdziwione są często swą własną reakcją – narastającą w nich złością, gdy coś się im nie udaje pomimo starań. Jak napisał Philip Nye, mimo tysięcy lat cywilizacji wciąż drzemie w nas drapieżnik – myśliwy, a w koniu mimo tysięcy lat udomowienia, wciąż drzemie instynktownie uciekające zwierzę.
Tak ważne jest, aby zrozumieć, że obie szkoły: naturalna i tradycyjna bez potrzeby stawiane są ciągle w opozycji do siebie. Niestety jeźdźcy naturalni, zwłaszcza początkujący, negują z założenia wszystko, co tradycyjne. Jeźdźców tradycyjnych z kolei irytują ci „kowboje w kapeluszach jeżdżący na sznurkach”. A szkoda! Tyle się można od siebie nauczyć, każdy ma coś dobrego do zaoferowania. Bo na nic nam znajomość całej końskiej psychologii, gdy mamy kiepską równowagę i mimo całej miłości do konia sprawiamy mu ból siedząc sztywno w siodle lub szarpiąc go za pysk rękoma, które nie mają wyczucia. Bez klasycznych umiejętności jazdy, po prostu nie da się jeździectwa uprawiać. Z drugiej strony szkoda, że wielu jeźdźców tradycyjnych neguje metody naturalne nie zapoznawszy się tak naprawdę bliżej z ich założeniami. Mogliby o wiele więcej osiągnąć rozumiejąc lepiej sposób myślenia zwierzęcia, od którego uzależniają swój taki czy inny sukces.
Byłam zdumiona, jak wielu wspaniałych naturalnych jeźdźców ma w karty swej biografii wpisaną złość, frustrację a nawet agresję. Najczęściej jednak w ich historii pojawia się również w pewnym momencie koń, z którym w żaden sposób nie mogą sobie oni poradzić. Jeźdźcy ci mieli na tyle samozaparcia i samokrytycyzmu, by nie pozbywać się konia przyklejając mu etykietkę „do niczego” i by szukać nowych rozwiązań. I tak stawali na ścieżce jeździectwa naturalnego, które zaczyna się właśnie od pracy nad sobą. Bo tak naprawdę chodzi o to, jacy jesteśmy, a nie, jakie techniki stosujemy. Jeśli nie będziemy chcieli pracować nad sobą, nie pomogą nam żadne metody, również naturalne. Inaczej nawet z nich możemy uczynić narzędzia tortur, zamiast języka komunikacji.
Na jednym z prowadzonych w
Australii kursów Steve powiedzial: Najbardziej cieszy mnie, gdy udaje mi się zmienić sposób, w jaki ludzie myślą i podchodzą do koni, nie umiejętne wykonywanie przez nich wszystkich ćwiczeń. To też jest ważne, ale to przyjdzie z czasem. Mnie chodzi przede wszystkim o to, by ludzie patrzyli na problemy, które mają z końmi przez pryzmat siebie, by głównie w sobie szukali ich źródła. Od razu zmienia się wtedy język, jakiego osoba używa. „Bo mój koń nie chce…” zostaje zastąpione przez „Bo ja mam problem z.”, „Bo ja nie potrafię…”. Wtedy cała reszta przychodzi już łatwo, a ja jestem naprawdę szczęśliwy!
Monika Damec
Czerwiec 2005