Początek mojej fascynacji końmi sięga czasów dzieciństwa- wypieki podczas oglądania ,,Karino”, koń na biegunach i pierwsze jazdy w lepszych i gorszych szkółkach. Zderzenie naiwnych dziecięcych wyobrażeń z rzeczywistością, sprzeczne rady od wielu osób, przeczytane poradniki i podręczniki z których każdy kolejny podsuwał inne rozwiązanie nie ostudziły mojego zapału. Najlepszymi nauczycielami były jednak same konie- spędzałam wiele godzin po pracy w stajni patrząc na to, jak się komunikują i bawią, jak wysyłają subtelne sygnały, jak okazują sobie przyjaźń, ale też ustalają granice. Dwadzieścia lat temu, na świętokrzyskiej prowincji, naturalne podejście, delikatnie mówiąc, nie miało zbyt wielu zwolenników. Mnie jednak coś nie dawało spokoju, czułam jakiś niedosyt w obcowaniu z końmi na ,,tradycyjnych” warunkach. Pamiętam, jak pewnego dnia po sprowadzeniu koni z pastwiska, mieliśmy pojedynczo wprowadzić je do stajni. Biegały jak oszalałe, nie mogliśmy żadnego złapać. W pewnym momencie spocona i zniechęcona oparłam się o ścianę i od niechcenia zawołałam najstarszą klacz- podeszła do mnie, pozwoliła się złapać i zaprowadzić do stajni. Resztę koni jakby ktoś zaczarował- wprowadziliśmy każde z nich bez żadnych problemów. Długo o tym myślałam. A zaczęłam jeszcze intensywniej po otrzymaniu wymarzonego prezentu urodzinowego- rocznego ogierka. Mój pierwszy koń, choć niezwykle pojętny i łagodny, zweryfikował moją wiedzę i umiejętności. Zaczęłam szukać, poznałam nazwiska takie jak Roberts, Parelli, Miller. Teoria, którą przyswajałam, pomagała, ale zawsze czułam, że powinno być lepiej i że nie do końca wiem, w którym kierunku podążać. Zapisałam się jako słuchacz (przecież przeczytałam kilka książek, mam konia i dużą wiedzę) na szkolenie L1. Początkowo, lekko sceptycznie nastawiona, po pierwszym dniu chciałam spłonąć ze wstydu… O ilu rzeczach nie wiedziałam? Ilu nie widziałam? Ile razy postąpiłam nie tak? Jak blisko wypadku byłam nieraz! Mówi się, że pycha kroczy przed upadkiem…
Na szczęście znalazłam się w odpowiednim miejscu przy odpowiednich ludziach. Towarzyszyła mi wielka radość, gdy obserwowałam jak cudownie konie odpowiadają na program Akademii! A także smutek, gdy widziałam jeszcze, ile jest do poprawy. Pamiętam, jak siedziałam na jednym z kursów patrząc na Andrzeja Makacewicza zmrużonymi oczami i zadając sobie pytanie: jak on to robi? Ileż bym dała, by mieć jego wiedzę i umiejętności… No i poszło… Z moim kolejnym koniem Tajfunem odrobiłam w domu L1, następnie pojechaliśmy razem na L2 (w przerwach karmiłam roczne dziecko), L3 i moje wymarzone L4.
W międzyczasie wzięłam udział w kursie samozaładunku z którym mój koń miał problem (no właśnie to on miał, czy to ja miałam?), ,,Balans i dosiad” oraz wiele innych…Trudno zliczyć, ile razy miałam dosyć- nie tak łatwo było zmienić przyzwyczajenia, zapanować nad mową ciałą i kontrolować emocje. Jednak patrząc na zmiany zachodzące we mnie i koniach, było warto. Cieszy mnie każdy sukces w pracy z końmi oraz uniwersalność programu- na szczęście język equus znają wszystkie konie urodzone w stadzie. Co ciekawe, większy spokój i opanowanie pomogły mi też w mojej pracy – jestem nauczycielem. Chętnie przeszłabym tę drogę jeszcze raz. Każdy z kursów, choćby powtarzany kilkukrotnie, uczył mnie zawsze nowych rzeczy. Wciąż dużo nauki przede mną- wszak jest to droga bez końca. Jednak cieszę, się, że dzięki Akademii część tego, co dawniej było dla mnie magią, zmieniło się w wiedzę.
Magdalena, asystent JNBT, świętokrzyskie. Kontakt: magda@jnbt.pl